Reacher ucieka przed kimś tam (chyba policjantami, których zlał dzień wcześniej w barze) przez motelowe okno. Zatrzymuje się lachon (piękny oczywiście, bo jakby inaczej... żałosne), bierze go na stopa i po kilku chwilach proponuje mu zlecenie zabójstwa okropnego męża. To tak w skrócie, bo żeby dopełnić całości mogę tylko dodać, że lachon ma uroczą (jakżeby inaczej, jeszcze nigdy nie widziałem w książce okropnego dzieciaka - no chyba że Dudleya w HP - a przecież wiem jakie są dzieci) córeczkę, wstrętną teściową i niezbyt miłego szwagra. Reacher się nie zgadza na to konkretne zlecenie, ale postanawia pomóc dziewczynie w jakiś inny sposób póki co zatrudniając się na farmie w roli stajennego. Nic nie szkodzi, że konia ostatni raz widział w formie salami ;) Pobyt na farmie wplątuje go w wir wydarzeń, a fakt, że dziewczyna na taką miłą córeczkę sprawiają, że nie ma wyjścia. Po prostu musi im pomóc. Bla bla bla. I to by był koniec. Chyba jedna z najnudniejszych części jakie do tej pory czytałem. Na szczęście najkrótsza. Ocena gatunkowa...hmmm... 4/10