"Świt rebelii" jest na szczęście już ostatnią częścią drugiej-pierwszej trylogii Hana Solo i z przykrością muszę przyznać, że najgorszą ze wszystkich. Tutaj autorka po raz kolejny, dała się ponieść harlekinowskim zapendom i połozyła fabularną stronę książki na łopatkach zupełnie. Skrót fabuły: "Bria Tharen, przywódczyni koreliańskich Rebeliantów, zamierza uwolnić niewolników z Ilezji i zrobić z nich doborowych żołnierzy Sojuszu. Namawia Hana Solo, by jej pomógł w ataku na planetę. Obiecuje mu udział w łupach. Han wyrusza na Ilezję wygranym w sabaka "Sokołem Millenium". Ale zadanie okazuje się trudniejsze, niż przewidywał. A Bria nie dotrzymuje umowy..."*. Jak sami widzicie, Ann nie potrafi uwolnić swojej głowy, a także i nas od raz zaczętego wątku i bez sensu katuje swoich czytelników postacią Brii Thanen robiąc z niej teraz wielką wojowniczkę dopiero co rodzącej się rebelii. Han wciąż jest idiotą, bo na każdym kroku mówi do niej "mojej Ty najukochańsze Kochanie" a nas od jego głupoty coś ściska w żołądku. I tak to się niestety toczy do samego końca. A na dokładkę sposób w jaki Solo zdobywa Sokoła Millenium i cały przebieg turnieju gry w sabaka widać, że jest napisany prze kogoś, kto karty (jakiekolwiek) to widział chyba tylko na półce w sklepie. Bo osobie takiej jak ja, która nie jedno w pokera przegrała ciężko jest uwierzyć w absurdalność zasad i zupełnie odrealniony przebieg tej gra, ale spoko. Niektórzy uznają, że się czepiam. Może i tak, ale skoro całość jest do bani, to chciałbym żeby choć małe szczególiki były ok, żeby mi dały jakąkolwiek przyjemność z lektury. Tak się niestety nie dzieje. Pani A.C. Crispin w finałowej części swojego cyklu z wielkim hukiem rozbija się o dno beznadziei i żałosnej łatwowierności czyniąc ze swojego bohatera idiotę. Przykro to było czytać.